Pęknięcie

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Pękniecie na ścianie mieszkania bohaterów „Klienta” Asghara Farhadiego to coś więcej niż tylko katalizator uruchamiający łańcuch wydarzeń. Stanowi zapowiedź rozłamu, jaki wedrze się w relację bohaterów, naruszenia pewnej struktury. Jednak czy przyczyną był ostatni wstrząs, czy też jedynie pogłębił istniejącą już rysę? Irański reżyser nie daje jednoznacznych odpowiedzi.
Porusza się na dobrze sobie znanym terytorium, przyglądając się relacjom ludzi wystawionych na próbę. Tak jak w „Przeszłości” czy „Co wiesz o Elly” niepozorna iskra staje się zapalnikiem, który obraca w popiół zastany porządek. Również „pęknięcie” – tu ubrane w materialną formę – było w jego wcześniejszych filmach symbolicznie obecne: a to jako rozdźwięk między poszczególnymi klasami społeczeństwa, to różnie rozumianą moralnością czy też religijnością a sekularyzmem.

Farhadi do perfekcji opanował formułę egzystencjalnego thrillera, w którym odsłania stopniowo kolejne tropy. Napięcie w jego filmach nie bierze się z fabularnych wolt, a z psychologicznych niuansów rozgrywających się między postaciami, z wyprowadzania bohaterów ze strefy komfortu oraz zderzania ich z nie zawsze wygodną prawdą o nich samych czy też ich bliskich. Nie inaczej jest w przypadku „Klienta”. Brak tu może subtelnej złożoności „Rozstania” czy przewrotności, jaką oferowała „Przeszłość”. A reżyserowi zarzucać można, że kolejny raz, tylko z innymi rekwizytami, rozgrywa podobny mieszczański dramat. Jednak precyzja, z jaką konstruuje scenariusz, i lekkość łączenia kina gatunkowego z etyczną refleksją, pozwalają przymknąć oko na znajome refreny oraz nadmierną prostotę niektórych rozwiązań.

Od pierwszej sceny towarzyszy nam niepokój. Rana i Emad (Taraneh Alidoosti i Shahab Hosseini), młode małżeństwo, w pośpiechu opuszcza nocą swój wygodny teherański apartament. Nakazano ewakuację ich bloku, konstrukcją grozi zawaleniem. Nie wiadomo, kiedy będą mogli wrócić. Myślą o czasowym zatrzymaniu się na zapleczu teatru, w którym występują, ale współpracownik (Babak Karimi) przychodzi z pomocą. Ma do wynajęcia mieszkanie, które niedawno opuściła dotychczasowa lokatorka. Przyjmują ofertę. Jednak nieznajoma wciąż wydaje się obecna, niczym ponury cień. W mieszkaniu zostawiła mnóstwo rzeczy osobistych, ubrań, drobiazgów, mebli, dziecięcy rowerek. Sąsiedzi nie wspominają jej ciepło, mówią oględnie, że liczą, iż tym razem gospodarz z większym rozsądkiem wybrał najemców, a on sam unikami zbywa pytania dotyczące kobiety. Małżonkowie nie przykładają większej uwagi do sugestii o jej „rozrywkowym” charakterze... do czasu. Pewnego dnia Rana, usłyszawszy dzwonek domofonu, zostawia otwarte drzwi i wchodzi do łazienki. Spodziewa się Emada…
Gdy ten w końcu wraca do domu, dowiaduje się, że jego żona została zaatakowana, krzyki zaalarmowały mieszkańców, a spłoszony napastnik uciekł. Sąsiedzi podejrzewają, że mężczyzna musiał być klientem… „tej pani”, poprzedniej lokatorki, i wpadł ze zwyczajową wizytą.

Rana i Emad próbują wrócić do normalnego życia. Ona nie chce słyszeć o zgłoszeniu sprawy na policję – obawia się pytań, związanych z nimi upokorzeń, publicznego wstydu. Woli nie informować o zajściu współpracowników: wersja wydarzeń dla nich to upadek w łazience. Trudno jednak udawać, że nic się nie stało. O przejściach przypomina bandaż na głowie Rany. Przypomina łazienka, z której kobieta boi się korzystać. Boleśnie uwierającym dowodem rozegranej traumy są wreszcie furgonetka, kluczyki i telefon zostawione przez napastnika czy ślady krwi na schodach. Tylko te ostatnie da się zetrzeć, wymazać.
Nie odkrywamy w detalach, jak przebiegł atak. Rana brała prysznic. Później widzimy ją we krwi, pod kroplówką, na szpitalnej sali. Możemy się tylko domyślać, jak dalece zostały przekroczone granice i czy poza pobiciem doszło również do gwałtu. Na tym niedopowiedzeniu zresztą wzrasta dystans między małżonkami – bo Emad wydaje się równie nieświadomy jak widz, udręczony podobnymi pytaniami.

Rana nie do końca dopuszcza do siebie emocje związane z wypadkiem. Miota się między zaprzeczaniem a zrezygnowaną akceptacją. Oczekuje, że Emad coś zrobi. Acz stanowczym oporem reaguje na jego sugestie, że sprawę trzeba zgłosić. Między małżonkami narasta mur nieporozumienia, wzajemnych pretensji i niedomówień. Emad, choć w żaden sposób nie ponosi winy za to, co się stało, czuje ciężar odpowiedzialności. Nie sprawdził się w napisanej konwenansami roli obrońcy. A teraz nie umie dać wsparcia, przez co i jego dręczy wstyd. Będzie się starał odkryć tożsamość napastnika. Ale otwartą kwestią pozostaje, czy szuka sprawiedliwości, czy raczej kieruje nim pragnienie zemsty. Jeśli zaś to ostatnie, to o czyją krzywdę mu chodzi, swoją czy żony?

Farhadi spina wszystko ramą spektaklu, w którym grają małżonkowie, „Śmierci komiwojażera” Arthura Millera. Paradoksalnie, scena okaże się miejscem, gdzie w pierwszej kolejności pozwolą dojść do głosu emocjom i wyartykułować złość czy lęki, jakich nie mieli odwagi wyrazić zwyczajnie. Tak jakby kostium kogoś innego oraz maska charakteryzacji dawała im bezpieczny kamuflaż.
Nie od razu będzie zrozumiałe, czemu Farhadi cytuje ten akurat dramat. W jakimś sensie można się dopatrzeć pokrewieństw między nim a Millerem – w zainteresowaniu ludzką naturą i tropieniu jej mankamentów, krytycznym spojrzeniu na społeczeństwo, zderzaniu prawdy z kłamstwem, iluzorycznego życia ze złudzeniami i przede wszystkim stawianiu bohatera w sytuacji, gdy musi on stawić czoło swoim wyborom moralnym. W „Śmierci komiwojażera” Miller mierzył się z mitem amerykańskiego snu. Ale też oczekiwań – powinności, z jakich się należy wywiązać względem rodziny. Farhadi w „Kliencie”, za którego dostał drugiego w karierze Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego, pokazuje nam męskość w kryzysie, bohaterów, którzy – niczym William Loman – swoje rodziny na różne sposoby zawiedli.

Zwiastun: